Roksana Zdunek - wiersze

Bo zgasił słońce ktoś
Spalamy w zimie się
Bo bez Niej został On
Lecz już za późno jest, by biec

Kiedy łzy tamują potok słów
Kiedy myślisz,że rozumiesz
To świata koniec nadchodzi już
To stare nowe życie odradza się

Bo kiedy schodzi On
Stajemy uciec chcąć
Bo trwoga w sercu Jej
I już uciec do Niego chce, lecz

Kiedy łzy tamują potok słów
Kiedy myślisz, że rozumiesz
To świata koniec nadchodzi już
To stare nowe życie odradza się


Czekoladowe serca roztapiają się
Choć zimno, my ciepli jesteśmy
Wysuszona róża dodaje też
Szczypty pogody do garnka

Uczucia gotują się
Wyparowują żale, nienawiść i złość
Obiadem Naszym radość jest
Choć wdarł się tam jeden smutek

Smutek nie zniknie,nie!
Razem z nim zniknęłaby radość
Na deser trochę podziękowań też
Choć w sercu jest jeszcze niedosyt

Żegnamy się nie mówiąc 'cześć'
Bo na kolację jeszcze wrócimy
Zapomnimy o tym co złe
Czekoladki nowe kupimy.


Cierpienie nauczyło się mnie bać
Już nie patrzy prosto w oczy
Wyrywa klamki drzwiom otwartym
Próbuje zamknąć w nieśmiałości mnie

Kseruje uśmiechy ustom zamkniętym
Drukuje łzy śpiącym oczom mym

Zaciska powieki, by patrzeć szeroko
Na wszystko, co samo stwarza się
Zgubiła klucze do domu otwartego
On myśli, że wszystko Jego jest

Kseruje uśmiechy ustom zamkniętym
Drukuje łzy śpiącym oczom mym


Łzy zamarzają od powiewu pogardy
Oddech nicości staje przed Nami jak mur
Opleceni nienawiścią jesteśmy jak skamieniali
Dusi Nas węzeł... Miłości sznur


Bezczelnie patrzy w Twoje oczy
Karmi sie każdym spojrzeniem Twym
Nasycić nie może

Głód wzrasta z każda minutą
Z każdą sekundą Ciebie mniej
Odchodzisz

Łapie ostatnie porcje
By znów głodować przez wieki
Aż wrócisz


To nie Jej twarz
Skryta za idealną maską
Ona tylko gra

To nie Jej twarz
To nie Ona pod nią żyje
Próbuje być

To nie Jej twarz
Choć tak bardzo chce byc kimś
Nie ma Jej tam


Bywa i tak
Że fryzjerem Naszych myśli
Staje się długopis
I tylko końcówki tych imion
Połamane nazwiska
Podciąć proszę...


Puste pudełka
Przypominające Jej życie
Wypełnione
Napełnione
Przepełnione
Niczym, bo Wszystko uciekło

Nikomu smutno
Wszystko odszedł od Niego
Przeleciał
Uleciał
Wyleciał
Wszystko wrogiem się stał

Przyjaciel powiedział
Idź w świat szukając szczęścia
Odszedł
Wyszedł
Poszedł
I Nikt został sam

...Nikt wypełnia puste przestrzenie pudeł...


Tik Tak
Słyszę ciszę
Nie, mój zegar stanął
Mama?
Ale jak...
Niemożliwe
Słucha ktoś?
Dlaczego nikt nie patrzy?
Czemu wszyscy płaczą?
Tik Tak
Znowu cisza
Tato?
Nie,Wy w niebie jesteście
Dlaczego jest tak jasno?
Czemu nikt nie odpowiada?
Tik Tak
Ciemność widzę
Mamo, Tato, dlaczego się uśmiechacie?
Czy to sen?
Dlaczego mi się śnicie?
Tik
Duszno
Co się dzieje?
Mamo,co się dzieje?
Nie, nie łap mnie za rękę
Nie chcę!
Chcę żyć!
Ja chcę żyć
Tiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik


Życie, biała linia na białym papierze
Śmierć, zwykły punkt odniesienia
Ona, Jedyna, Swoja, Niczyja
My, tylko Ty i Ja
Słońce, Pan bogów, bóg Panów
Księżyc, mały Serowy świat
On, Przyszłością Przyszłości Przyszłej
Ty, Ciebie wymyśliłam Ja

- Więc gdzie Ty?
- Na mnie zabrakło słów.


Pamiętasz? Jeden liść
Nie mogłaś przeżyć, że Go zdeptałem
Ah, Ja pamiętam pomarańcze
Upuściłaś Je na ulicy
Biegałaś jak w afekcie
Zatrzymywałaś ślepo samochody
Nie zwracałaś uwagi na to, że biegniesz
W bieganiu po ulicy niby nic nadzwyczajnego
Ale Ty biegłaś prosto na mnie
Pamiętam Twoją minę, gdy zobaczyłaś
Ja pierwszy Je pozbierałem
Oddałem Je Tobie, lecz
Jedną zatrzymałem
Tak, tak, chciałem mieć coś Twojego
Proszę Cię, nie przerywaj
Dobrze... Na pożegnanie roześmiałem się
Powiedziałem, że jeszcze się spotkamy
Ty paliłaś się w środku, zła byłaś
Od początku mówiłem, że będziemy razem
Ty nigdy nie wierzyłaś a ponadto
Zawsze mówiłaś, że nie lubisz
Mnie, tego pewnego siebie egoisty
Ah! Widzisz,miałem rację
Wiedziałem, że Ty dla mnie
Tak jak pomarańcze dla Ciebie
Dlatego musisz mi uwierzyć
Ten dzień to nie koniec
O, przyniosłem Ci jabłko

- Dziękuję...
- Proszę, nie!


Ona na górze
On na dole zła
Tam, gdzie światła nie ma
Latarkę Jego zapala wiatr
Myśl o tym, że Ona szczęśliwa
Krzyk
Spadanie
Lądowanie
Ciszę szloch rozdziera
On już wolny niczym ptak
Jej się na płacz zbiera
Ah
Jedna Ona nieszczęśliwa
On swą łzą zachwyca świat
Wszyscy noszą Jego winy
Ciebie dławi strach
Mała świeczka sen przedziera
Wstawać nadszedł czas
Do kochanki co rozdziela
Miłość poza Nas
Szept
Szloch
Zawodzenie
Ah


Kamień toczy się
Po drodze gładkiej jak Jego twarz
Kamień zapowiada koniec
Tocząc się jak Jego łza


Na białej kartce widzi wszystko
I myśli, że Oni wiedzą co myśli
Więc nie myśli wcale
Wytwory wyobraźni
Każdą nieistniejącą myśl
Przelewa na papier
Jej życiem jest kredka
Choć jeszcze nic nie namalowała
Ona nie umie siebie wyrazić
Oni widzą każdy Jej krok
Ona to wie, więc się nie rusza
Cicho
Ciszej
I sarkazm w tej ciszy
I nawet cisza się śmieje
Więc Ona krzyczy
Niech wiedzą co Jej jest
Nie
Tak
Właśnie sobie uświadomiła
Ależ skąd, Ona nie ma świadomości
Tam, gdzie jest
Mówią o Niej
Schizofrenia


Rozsypałeś Je
Te wszystkie uczucia
Rozsypałeś Je po stole
Połamały się
Pamiętasz?
Nie, nie płacz, proszę
Ja wszystko rozumiem
Bezpośredniość Cię poniża
Ona sprawia, że nie jesteś
Wyjątkowy
Egoistka?
Nie, skądże
Raczej nudna perfekcjonistka
Udaj, że rozumiesz sens
Sens
Jaki sens?
Już nie pamiętam


Na samotność skazane jest serce Twoje
Choć wielkie i wilgotne jak żywe prawie

I choć bić się będziesz, mordował i kaleczył
Nie poczujesz tego ni jeden raz